środa, 30 grudnia 2009

Bezkształty i formy

Czuję, że każdy z nas jest w istocie nieokreślonym kształtem, jak atramentowy kleks, rozpływający się w dowolnych kierunkach. Na tę plamę składa się nasz całokształt - charakter, osobowość, wszystkie zjawiska naszego "ja", myśli, wspomnienia...

Tymczasem wchodząc w rozmaite relacje z innymi ludźmi musimy okrawać naszą bezkształtność, przybierając geometryczne, zrozumiałe formy. Nasz kleks, niczym kawał ciasta, zostaje ograniczony foremką - prostokąty, kwadraty, koła. Nasza unikalność chowa swoje ścieżki, niczym dłonie, za plecami, wpasowujemy się w świat lub zostajemy wpasowani - ciężko powiedzieć. To nie dotyczy tylko środowisk, które formują miliony identycznych ludzkich kształtów (takie jak szkoły czy miejsca pracy), ale też każdej relacji międzyludzkich. Przy niektórych osobach jesteśmy bardziej kwadratem, przy innych prostokątem; starając znaleźć jakąś linię porozumienia, stykamy się swoimi bokami, nie nachodząc na siebie, ale cisnąc się, ograniczając, budując nieskończone wieżyczki z klocków lego. Nie tylko zostajemy sprowadzeni do powtarzalnego wzoru, ale i sami dla dobra naszych relacji wtłaczamy się w konwenanse, konwencje, przykłady...

Najłatwiej jest dostrzec to, że stajemy się podobni do tysięcy innych, obrabianych psychicznie w ten sam sposób. Ale istotą rzeczy jest raczej to, że tracimy te części siebie, które nie mieszczą się w formach, w nowych ramach naszego całokształtu, które przybieramy rozmawiając ze znajomymi czy nieznajomymi. Tracimy ogromną część siebie.

Czy jest to bezpowrotne ucinanie i potem możemy tylko przemianować kształt kwadratu na koło, zabijając coraz więcej siebie, aż w końcu znikamy? Chyba nie, dlatego łatwiej mi wyobrazić sobie zagiętą kartkę, która przybiera kształt prostokąta, lecz po rozłożeniu byłaby nierówną dziecięcą wycinanką, która być może miała być gwiazdą, a być może statkiem kosmicznym.

Jak często i jak wiele razy trzeba swoje właściwości, cechy, zainteresowania itd. "zagiąć", "złożyć" pod swój nowy kształt, aby o nich całkowicie zapomnieć i nigdy nie wrócić do pierwotnego "ja"? Czy zapomnienie będzie bezpowrotne? Dlaczego w wieku średnim większość nie dąży już do swoich życiowych marzeń, gdzie one się podziały? Czy możliwy jest powrót do nich, kiedykolwiek? Czy zmiana kształtu z pracownika na męża zawsze się uda, czy może po powrocie do domu 40-letni facet wciąż jest tylko pracownikiem?
Czy będąc razem można pozostać bezkształtnym, czy nawet w intymnym życiu musimy narzucić sobie formę, "maskę"? Czy wybijanie tych form jest warunkowane lękiem przed zbliżeniem czy może rozmaitymi emocjami, pragnieniami? Czy chcemy bezmyślnie ograniczać swoją świadomość i dlatego nie jesteśmy sobą?
Czy i jakie są sposoby na uwolnienie się od geometrii - powrót do wolnego, fantastycznego "bezkształtu"? Czy bliskość i seks z drugą osobą pozwala na współprzenikanie się "bezkształtów" dwóch osób? Czy przenikanie może iść w nieskończoność czy w jakimś momencie trzeba utrzymać się w ryzach, nie "wejść" w kogoś zbyt głęboko? Czy ludzie wokół potrafiliby zaakceptować nas jako nieograniczonych, niewyciętych, nieocenzurowanych - jako pełne istoty? Czy mogą to zaakceptować, nie musząc w nas "wchodzić"? Czy bliskość jest jedyną drogą akceptacji?

Na ile doznanie bliskości pozwala zanurzyć się w sobie?

3 komentarze:

  1. Wierzę, że każdy z nas pamięta kim jest, nie ważne jak długo nosi jakaś maskę, jak długo wpisuje się w jakąś rolę, to wciąż w nas jest. Fakt, im dłużej tworzymy fasadę, tym trudniej przyznać się do tego, czym naprawdę jesteśmy. Ale w ostateczyn rozrachunku wszytko zależy od nas. W końcu, nie da się zaprzeczyć tego kim jesteśmy. Społeczeństwo nas tworzy, ale pośród miliona ludzi nie znajdzie się identycznych osób, nieważne jak bardzo nad wszystkim panuje komercha i potrzeba akceptacji. Ilu ludzi, tyle odopowiedzi i pewnie dwa razy więcej masek. Ale i maska jest jakimś wyrazem siebie samego.

    OdpowiedzUsuń
  2. A mi się wydaje, że formy są po prostu atrakcyjne. Mieć określoną formę, to być bardziej przejrzystym, bardziej określonym, wyrazistym, być "kimś". Osoba, która nie ma żadnej formy, jest taka bezkształtna jest często traktowana jak osoba bezbarwna, nudna. Sam przez dość długi czas się tak czułem i szukałem sobie odpowiedniej formy, stylu, przejrzystości. I chyba w pewnym sensie to osiągnąłem... Tyle, że to wcale nie dało mi szczęścia. Czuję, że za bardzo się skupiam na formie, na tym jak mnie ludzie odbierają, niż na byciu sobą i robieniu tego na co mam ochotę i realizowaniu własnych nienarzuconych celów. Nie wiem czemu. Być może czułem się niedostrzeżony, nielubiany przez nikogo i chciałem za wszelką cenę być fajny i żeby pewne osoby mnie dzięki temu polubiły. I przez te wszystkie lata właściwie goniłem za wiatrem i osobami, które mnie polubią dopiero jak coś zrobię, jakoś im zaimponuję, zapominając o osobach, które mnie i tak będą lubić bezwarunkowo, same z siebie... :)

    OdpowiedzUsuń
  3. aaa, to ja, Loony, tak w ogóle :)

    OdpowiedzUsuń